Cel I: 58kg !!!

Cel I: 58kg !!! Twój Strażnik wagi

środa, 25 stycznia 2012

Babcia: "no, ale przecież ja nic nie jem..." :)))

Po przeanalizowaniu pierwszych kilku dni w moim dzienniczku diety zauważam pierwsze prawidłowości skąd u mnie taka waga i skąd pochodzą dodatkowe kalorie:

Po pierwsze: herbata słodzona cukrem, gorąca czekolada, pierniczki (kilka dziennie, na szczęście bez czekolady jako polewy), batoniki/wafelki, pieczywo/kanapki (i te gotowe i te przygotowywane w domu) + do tego nieregularne jedzenie (nie mam czasu na śniadania, obiad w biegu + spora kolacja po ok 9 wieczorem) = nadmiar owoców wysokowęglowodanowych (banany!) + nie piję wystarczająco wody...

gdy do tego wszystkiego dojdzie jeszcze brak ruchu (trochę ruchu mam w pracy, ale poza tym to ostatnio na siłowni lub basenie nie można mnie spotkać) to mamy murowaną nadwagę. Polecam wszystkim dzienniczek diety prowadzony przez 2-3 tygodnie, zapisywanie dokładnie wszystkiego co jemy pokaże nam jak na dłoni gdzie jest nasz problem... czasem sobie nie zdajemy sprawy co tak naprawdę potrafimy przegryźć w międzyczasie głównych posiłków, lub podczas ich przygotowywania...

Dla potwierdzenia mała historia z mojej bliskiej rodzinki: Babcia, kobieta w zaawansowanym wieku, wciąż w pełni sił i mocy, wszędzie jej pełno, wszystko zrobi sama, sama sobie poradzi i w ogóle daje radę kobieta. Problem: jakieś 15 kg nadwagi. Lekarz zalecił jej schudnąć i to nie, żeby lepiej wyglądać ale tylko i wyłącznie w celach zdrowotnych, babcia wzięła od lekarza listę produktów których jeść nie powinna i miała wrócić po kilku miesiącach. Wróciła, z dokładnie tą samą wagą twierdząc, że na nią diety nie działają, bo nic a nic nie schudła... Gdy pojechałam do babci na kilka dni zaczęłam z boku obserwować babci nawyki żywieniowe i starałam się znaleźć problem, czemu nie chudnie skoro niby nie oszukuje w diecie. Problem został zidentyfikowany: podjadanie bezwiedne :)))

Opisze dzień babci od rana do wieczora to zrozumiecie o co mi chodzi w bezwiednym podjadaniu: ranek: najpierw wstaje dziadek, 6 rano, babcia wstaje zrobić mu śniadanie, no i je razem z nim, potem idzie z powrotem do łóżka, a dziadek na ogródek, potem babcia wstaje ok 8-8.30 je swoje śniadanie, "no bo przecież nie jadła jeszcze, to wcześniejsze było dla towarzystwa, żeby dziadek sam nie jadł"... potem babcia idzie do piekarni po pieczywo, kupuje świeżutkie pachnące bułki i zanim dojdzie z nimi do domu połowy jednej już nie ma, druga połówka znika w domu wraz ze sporą ilością masła... o 11 kawka no a do kawki dwie drożdżóweczki o różnych smakach jedna dla babci jedna dla dziadka, podzielone na 4 ćwiartki, żeby każde z nich spróbowało drożdżówki tego drugiego, dziadek na słodycze zębów nie ma więc zadowoli się połówka drożdżówki, druga połówka zostaje na talerzu na później, bo babcia swoją całą wsiąknęła... potem babcia gotuje obiad, zupa koniecznie z dużą ilością makaronu/ziemniaków ("bo przecież trzeba je w tej zupie czuć") zwykle zaklepana mąką i tłustą śmietaną ("bo jak to zupa bez śmietany") do tego drugie danie, schabowy smażony w panierce+ziemniaki+mizeria na śmietanie (nawet dodatki warzywne u babci mają kalorie)... w międzyczasie gdy babcia kręci się po kuchni gotując obiad, dwie ćwiartki dziadkowej drożdżówki znikają w niewyjaśnionych okolicznościach... (dziadek był cały dzień poza domem)... potem przychodzi podwieczorek, herbatka + ciasteczka/delicje/pierniczki itd. no bo drożdżówek już nie ma... potem idzie kolacja, świeże buły z masłem, wędliną itd. + słodzona herbata... no i na koniec dnia jakaś dobra czekoladka lub trufelek...

Podsumowanie: dwa śniadania+duża bułka pszenna z masłem+1.5 drożdżówki+spory talerz niedietetycznej zupy z makaronem/ziemniakami + smażony kotlet z ziemniakami, mizeria na śmietanie + ciasteczka/delicje/lody + kolacja, znowu buła + czekoladki

Zdecydowanie za dużo jak na kobietę nie pracującą zawodowo, o małej aktywności fizycznej... Babcia: "no ale przecież ja nic nie jem..."

7 komentarzy:

  1. Ojej! Ile w tym prawdy!
    Mam dosyc SB, stawiam na w miare normalne jedzenie ale do 18... Z chleba moge zrezygnowac ale z makaronu (od dluzszego czasu kupuje wylacznie pelnoziarnisty), to na dluzsza mete nie moge. Podobnie z ziemniakami. Slodyczy tez juz tak duzo nie jem, a brak owocow mnie dobija, a wiec zmiana planu, ale nadal dieta :D
    Cos sie szybko poddalam z SB, ale co tam... chyba mi nie sluzy... A maz w sumie trzyma wage a wcina slodycze az mu sie uszy trzesa... zazdroszcze :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, mój mąż jak tylko trochę przytyje, to się bierze za siebie, idzie na siłownię, przestaje jeść słodycze (i nie mowie, ze w ogóle, po prostu nie wcina 4 batoników dziennie tylko dwa) i mu spada 10-12 kg miesięcznie, a ja się męczyłam dwa miesiące żeby 8 kg kiedyś schudnąć. Wiec faceci chyba już maja fajniej ogólnie, jeżeli o przemianę materii chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja druga polowa ma to samo... Ja niestety za bardzo sie trzese na slodycze... Wlasnie na zajeciach z biochemii mielismy metabolizm cukrow, wiec jak mi sie jakies wspomagacze nasuna, to sie podziele... moze wynajde lek na tluszcz w biodrach i na brzuchu (studiuje farmacje, wiec wszystko mozliwe :D)

    OdpowiedzUsuń
  4. ooo to pokrewna dziedzina do mnie:))) Ja studiuję biochemię molekularną w UK :))) I poza marzeniami o wynalezieniu leku na raka, na hiv/aids, i na żółtaczkę, marzy mi się też wynalezienie leku na cellulitis, i jakiś takich tabletek, żeby wszystkie kalorie ze zjedzonych słodyczy szły w cycki a nie w biodra :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. ooo :D moze wpolpraca miedzynarodowa? ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. każda współpraca jest dobra, jeżeli widać pozytywne efekty :))) a cycki większe też by się przydały :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. genialny post. i 100 procent prawdy!

    OdpowiedzUsuń