Cel I: 58kg !!!

Cel I: 58kg !!! Twój Strażnik wagi

wtorek, 21 lutego 2012

Vitalia

Wszystkich chętnych zapraszam do mojego Pamiętnika na Vitalii. Nie mam tam płatnego konta, tylko takie bezpłatne, ale można mnie tam spotkać częściej, łatwiej też wymienić się spostrzeżeniami i radami na bieżąco...

http://diety.onet.pl/index.php/mid/49/fid/341/diety/odchudzanie/du_id/992048

niedziela, 19 lutego 2012

Do biegu, gotowi... czyli podsumowanie...

Jako, że jutro mam zamiar na poważnie dietę, dzisiaj postanowiłam podsumować moje spostrzeżenia z dzienniczka diety jaki prowadziłam przez ostatnie kilka tygodni, zebrać w jednym miejscu wszystkie moje wymiary i zacząć od jutra pełna sił i zapału...

Wymiary (uwaga, dalsze czytanie tylko dla odważnych):

Wzrost: 160cm
Waga: 65,7kg (okazało się, że 64kg sprzed kilku tygodni poszło w niepamięć)
BMI: 25,7 (czyli już w podziałce NADWAGA, ehhh)
Obwód kostki: 24cm
Obwód łydki: 41cm (zawsze były duże niestety)
Obwód uda: 63cm (w najszerszym miejscu)
Obwód bioder: 97cm
Obwód oponki: 91cm (wałek poniżej pępka)
Obwód na wysokości pępka: 81cm
Obwód biustu: 92cm (tu akurat nie mam się czym pochwalić)
Obwód szyi: 32cm
Obwód ramienia: 28cm

Generalnie jestem mega zdołowana, nie spodziewałam się takiej wagi i takich obwodów. Tragedia na całej linii. No ale nic, od jutra start i będzie dobrze. Musi. Jutro też zaczynam brać Novoslim, nie wiem czy coś pomoże, ale mam nadzieję, że nie zaszkodzi. Zwykle na diecie 1000kcal schudłam ok 0,8-1,0 kg na tydzień, pomijając tygodnie przestojowe gdzie nie schudłam nic, więc jeżeli Novoslim dałby radę podkręcić to tempo chudnięcia do np. 1,5kg na tydzień lub chociaż utrzymać tempo 1kg na tydzień bez przestojów, to uznam, że działa i że było warto.


Podsumowanie dzienniczka diety (i co muszę zmienić):

- codzienne jedzenie słodyczy (usunąć całkowicie z menu)
- słodzenie kawy/herbaty (zastąpić słodzikiem w przypadku kawy, lub pić gorzką w przypadku herbaty)
- słodzone napoje gazowane (usunąć całkowicie z menu, a jeśli już to wypijać małe ilości pepsi max lub coca coli zero)
- ciężkie jedzenie jedzone późno wieczorem (jeść lekką kolację, lub nie jeść jej w ogóle)
- nie jedzenie nic rano (jedzenie pełnowartościowych śniadań regularnie)
- nie picie wystarczającej ilości płynów (zmusić się do picia przynajmniej litra wody niegazowanej dziennie)
- brak aktywności fizycznej (ćwiczyć dwa razy w tygodniu Zumbe + Insanity Workout + A6W w domu + na wiosnę dołożyć basen przynajmniej raz w tygodniu)
- jedzenie dużej ilości węglowodanów (zrezygnować z pieczywa białego ogóle, jeżeli już to zdecydować się na pełnoziarniste i to do godziny 14)
- jedzenie z nudów (nie jeść w autobusie, przed telewizorem, komputerem, itd.)
- jedzenie dużej ilości owoców a małej warzyw (zrobić odwrotnie, jeść nie więcej niż dwa owoce dziennie a skupić się na warzywach
- jedzenie dużej ilości kalorii (ograniczyć się do 1000 kcal przez 2-3 miesiące potem stopniowo zwiększać o 100 kcal miesięcznie aż do 1500 kcal)
- jedzenie fast foodów/pizzy/gotowych kanapek/wszystkiego z Greggs'a/itd. (usunąć WSZYSTKO, Greggs'a też!!!, z menu)
- jedzenie nieregularne (jeść regularnie i zdrowo)


Najśmieszniejsze jet to, że pisząc tę listę zastanawiałam się, czy aby na pewno nie zapomniałam o czymś, więc wpisałam w google "najczęstsze błędy żywieniowe", otworzyłam stronę http://www.inspirander.pl/gotowanie/najczestsze-bledy-zywieniowe?inspager=1 i co ja widzę? popełniam dokładnie wszystkie najczęstsze błędy żywieniowe, lol... nic dziwnego, że tyję bez opamiętania...

Jako, że jestem zwolenniczką metody małych kroczków, za pierwszy cel przyjmuję wagę 58kg osiągniętą do końca marca 2012. Mam nadzieję, że dołączycie... będę opisywać moje postępy, menu na diecie, ćwiczenia itd. wy również piszcie w komentarzach wasze menu, co jecie, jak sobie radzicie z głodem i z chęcią na słodycze, mam nadzieję, że pomoże to mi i innym osiągnąć upragniony cel, pozdrawiam wszystkich serdecznie :)))

czwartek, 16 lutego 2012

Superstar Doughnuts :)))



Nigdy nie należałam do pączkowych potworów, w Tłusty Czwartek zawsze zjadałam przysłowiowego pączka ale nie miałam nigdy sytuacji, żebym dosiadła się do stery pączków i wciągnęła je wszystkie naraz. Z drugiej strony jeszcze kilka lat temu w Polsce dostępne były tylko tradycyjne pączki z dżemem (który od wielkiego dzwona był faktycznie różany, częściej był jednak tylko różano-podobny lub po prostu słodko-owocowo-dżemowy bez określonego bliżej smaku). To mnie skutecznie zniechęciła do pączków na dobre kilka lat. Niestety to się zmieniło po przeprowadzce do UK. Patrząc na wszystkie wymyślne pączki z Greegs'a czy Krispy Kreme odkryłam w sobie nowe pokłady miłości do pączków. Normalnie staram się ograniczać, ale dzisiaj się złamałam, i w moim brzuszku wylądował pączek z Greegs'a o smaku delicji (Jaffa Cake Superstar Doughnut). Smak ten został wprawdzony do sieci Greggs wraz z innymi smakami pączków z serii Superstar w pażdzieniku 2011 w celu zwiększenia obrotów sieci. Gdy po raz pierwszy pojawił się w sklepie firmowym w Newcastle wywołał furorę, do tego stopnia, że w ciągu jego pierwszych pięciu tygodni obecności na rynku sprzedano ponad 1.4 miliona pączków tego smaku. Wow... no ale to tak w kwestii ciekawostki tylko, bo generalnie co mnie interesowało, to to, że ten pączek to istna pyyyychota, niebo w gębie, cud, miód i orzeszki, itd...  


Inne smaki z serii Superstar Doughnuts to strawberry milkshake (shake truskawkowy), triple choc vanilla (potrójna waniliowa czekolada?) i coconut snowball (kokosowa śnieżna kula?), mam zamiar spróbować wszystkich oprócz potrójnej czekolady bo nie przepadam za wanilią i zakładam, że ten smak musi być mega słodki. Pączki z tej serii mają od 320 do 420 kcal i zapewniają nam dozę szczęścia na przynajmniej kilka godzin:))))
Ale nie ma się co stresować kaloriami, po weekendzie zaczynam ostrą dietę, a do tego czasu hulaj dusza, piekła nie ma... :P 

Z okazji Tlustego Czwartku życzę wszystkim babeczkom miłego dnia, i żeby zjedzone pączki poszły w cycki a nie w tyłek ;))) i żeby chociaż tego jednego dnia nie przejmowały się nadmiarem kalorii tylko cieszyły się życiem :))) A wszystkim facetom życzę tylko miłego dnia, bo oni i tak nie przejmują się kaloriami, tłuszczem, wagą, obwodę bioder ani tym podobnymi rzeczami :)))


P.S. Zdjęcia wykorzystane w tym poście zostały dodane tylko w celach informacyjnych, pochodzą ze strony www.greggs.co.uk i nie mam do nich żadnych praw autorskich (innych praw też nie mam :))).

wtorek, 7 lutego 2012

That Extra Half an Inch

Dzisiaj chciałam polecić książkę Victorii Beckham: "That Extra Half an Inch" którą nabyłam niedawno na przecenie. Nie oczekiwałam za wiele po tej książce, ale bardzo pozytywnie się zaskoczyłam. Książka jest podzielona na działy np. spodnie, płaszcze, topy, akcesoria, ślub, wyjazdy/wakacje, itd. w każdym z tych tematów Victoria Beckham ma coś do powiedzenia. I mądrze prawi. Gdy sięgnęłam po tę książkę po raz pierwszy oczekiwałam tekstów w stylu: ohhh... ahhh... nosze Diora, Chanel na co dzień i bardzo się zaskoczyłam gdy Victoria stwierdziła, że owszem nosi ubrania tych marek na wielkie wyjścia ale do zabawy z dziećmi preferuje jeansy i top.


W książce jest wiele osobistych wspomnień i stwierdzeń autorki, jak i również wiele rad jak skomponować garderobę pasującą na każdą okazję, jak stworzyć bazę garderoby, żeby co sezon uzupełniać ją tylko o kilka rzeczy i zawsze wyglądać modnie i elegancko. Victoria radzi jakich krojów unikać a na jakie się zdecydować przy różnych typach sylwetki, jakie kolory wybierać, w jakie materiały i ubrania warto zainwestować, a jakie można kupić pod wpływem impulsu i nie wydać na nie za dużo... Generalnie książkę czyta się szybko, łatwo, przyjemnie... wiele rad stosuje się od razu w życiu (np. wczoraj na zakupach, pamiętając rady z książki,  postanowiłam zainwestować w dwa gładkie t-shirty z dobrej bawełny w kolorach miętowym i brzoskwiniowym, będą się dobrze prały, a dzięki temu, że są gładkie(bez napisów i nadruków) będą pasowały na wiele okazji). Plusem jest, że zaprezentowane porady będą miały zastosowanie niezależnie od zamożności portfela (bo każdy może zastosować radę, żeby kupić koszulkę bez rękawów zawsze o rozmiar większą, bo się lepiej układa na ciele, i żeby zawsze kupując szorty i spódniczki jeansowe popatrzeć w lustrze na siebie z dokładnie każdej strony nie tylko z przody czy z tyłu, ale również pod różnym kątem z boku). Oczywiście Victoria wspomina o markowych ubraniach, ale nie zapomina poinformować o tym, gdzie można znaleźć tańsze a równie dobre substytuty (bo kto by się spodziewał, że V. Beckham kupuje gładkie t-shirty tylko w TOPSHOP? :))) Wszystkim zainteresowanym modą i nie tylko serdecznie polecam... :))))

piątek, 3 lutego 2012

Ważyć się? Nie ważyć?

Dzisiaj chciałabym poznać Wasze zdanie na temat kontrolowania Waszej wagi. Kiedy to robicie i jak często?
Ja osobiście przetestowałam trzy sposoby na ważenie się:

Pierwszy: Ważenie codzienne. Sposób fajny, bo codzienny, nawet niewielki spadek wagi motywuje do działania, i w chwili, gdy chcemy sięgnąć po coś słodkiego, przypominamy sobie, że nie warto bo przecież dzisiaj było na wadze o kolejne 200g mniej. Minus tego sposobu to gdy po całym dniu lub dwóch diety nie zauważamy żadnego ubytku w wadze, może to doprowadzić do spadku potywacji lub całkowitego zaprzestania diety.

Drugi: Ważenie raz na tydzień, np. w wybrany dzień tygodnia, zawsze o tej samej porze. Ja np. ważyłam się zawsze w piątki, rano, po toalecie, tylko w bieliźnie, i zapisywałam sobie wynik. W ten sposób widziałam większe spadki wagi (bo np. waga zmieniała się o 1-1.5 kg a nie o 200g lub wcale) co jeszcze bardziej motywowało mnie do kontynuowania diety i nie grzeszenia w czasie weekendu.

Trzeci: Ważenie okazjonalne. Ważymy się kiedy nam się przypomni. Mam tak w okresach, kiedy jakimś dziwnym cudem nie jestem na diecie :)))


Osobiście ważenie się co tydzień lub co dwa tygodnie uważam za najlepsze, bo będąc na diecie nie ma opcji, żebyśmy nie zauważyli spadku wagi po np. dwóch tygodniach solidnego dietowania, a omijają nas stresy związane z zastojami w spadku wagi lub z okazjonalnym zwiększeniem się wagi np. przed okresem lub po jakimś wyjątkowo grzesznym weekendzie :))) I tak właśnie zamierzam się ważyć w ciągu najbliższej diety. Mam zamiar założyć sobie plik Excell-a i zapisywać tam wyniki wagi, obwody pasa, bioder itd. zrobiłam tak rok temu i bardzo mnie motywowało, gdy widziałam wykres ze spadającą wagą a centymetrów w obwodach ubywało. A jak wy sobie radzicie z ważeniem? Chętnie wysłucham opinii i rad. Pozdrawiam Serdecznie

czwartek, 26 stycznia 2012

Odchudzam jedzenie, odchudzam siebie...


Będąc na diecie zawsze staram się znaleźć potrawy, które lubię, ale jednocześnie są dietetyczne i mają niewiele kalorii. W tym celu często eksperymentuję w kuchni i dodaję/odejmuję/zastępuję różne składniki z lepszym lub gorszym skutkiem :))) O  ile spróbowałam już pełnoziarnistych naleśników ze słodzikiem z mikrofalówki (nie warto!), racuchów pełnoziarnistych bez cukru z piekarnika (nie warto!), bez ze słodzikiem do pogryzania w czasie oglądania tv (zdecydowanie nie warto!), o tyle niektóre zastępowanie produktów innymi wychodziło mi całkiem całkiem. Poniżej kilka przykładów co gdzie zastąpić/odjąć/dodać, żeby otrzymać mniej kaloryczne potrawy a ciągle się z nich cieszyć:


  1. Gotuj zupę na wywarze z warzyw, będzie wówczas zawierała bardzo mało kalorii, a znacznie więcej witamin i odchudzającego błonnika.
  2. Jeśli już gotujesz zupę na wywarze mięsnym, po wystudzeniu wywaru zbierz łyżką zebrany na powierzchni tłuszcz.
  3. Nie zagęszczaj zup zawiesiną z maki i masła lub śmietany, takie zagęszczanie zwiększa liczbę kalorii nawet o 100 na jeden talerz.
  4. Zamiast śmietany używaj jogurtu naturalnego (najlepiej greckiego 0% tłuszczu - cudo). Jest on o 2-3 razy chudszy od śmietany, poza tym świetnie nadaję się do wszystkich zup, sosów, sałatek i surówek.
  5. Majonez lepiej zastąpić jogurtem naturalnym – albo zupełnie, albo w proporcji pół na pół.
  6. Mizerię przygotowuj na bazie tylko jogurtu naturalnego, dodaj do niej kilka zmiażdżonych ząbków czosnku.
  7. Ogranicz smażenie, staraj się przygotowywać potrawy na parze, w piekarniku (polecam rękawy do pieczenia), na grillu lub gotując. 1 łyżka oleju ma ok 100 kcal. Jeżeli już musisz coś usmażyć staraj się wybierać oliwę z oliwek lub sklarowane masło (niewiele mnie kalorii niż olej, ale duuuużo bardziej zdrowe).
  8. Staraj się zrezygnować z mięs i ryb w panierce. Nie dlatego, że jajko i bułka są tak kaloryczne, ale głównie dlatego, że taka powłoka szybko wsiąka olej. Pęcznieje od niego niczym gąbka.
  9. Do smażenia używaj tłuszczu w sprayu, ja posiadam oliwę z oliwek w sprayu i jedno psiknięcie ma 2kcal a spokojnie wystarcza na podsmażenie/podgrzanie porcji potrawy lub mięsa.
  10. Przed podaniem, usmażone kotlety, racuchy, faworki, itd. odciskaj na ręczniku papierowym, z każdego z nich pozbędziesz się przynajmniej 0,5-1 łyżki oleju (kolejne 50-100 kcal mniej!!).
  11. Podczas, duszenia do podlewania potrawy dobrze jest użyć niewielką ilość wina, soków lub naturalnego bulionu z warzyw. Tym sposobem możemy zastąpić zbyt kaloryczne tłuszcze.
  12. Biały cukier zastąp cukrem brązowym, cukrem trzcinowym, miodami (jest rodzajów od zatrzęsienia), fruktozą, syropem klonowym, sukralozą (polecam słodzik SucraPlus lub Splenda, są na bazie tylko wyłącznie sukralozy więc są pozbawione tego nieprzyjemnego, chemicznego smaku aspartamu, dodatkowo sukraloza jest naturalnym cukrem,tyle ze dużo bardziej słodkim od normalnego cukru, więc potrzeba jej mniej, wiec jest dużo zdrowsza niż jakikolwiek chemicznie wytworzony słodzik) lub po prostu nie słodzić.
  13. Bigos gotuj na bazie piersi z kurczaka, bez dodatku innych tłustych mięs. Ma inny smak, przyznam, ale wcale nie jest gorszy a ma dużo mniej kalorii. Jeżeli czujesz, że do bigosu koniecznie musisz dodać wędzony boczek czy karkówkę, staraj się je wysmażyć na patelni teflonowej bez tłuszczu, i do bigos dodaj tylko wysmażone mięso a nie dodawaj tłuszczu, który się z niego wytopił.
  14. Pijąc mleko lub używając go do przygotowywania potraw zawsze wybieraj mleko 1.5-2% tłuszczu. Powyżej 2% mleko jest za tłuste i dostarcza niepotrzebnych kalorii, poniżej 2% , mleko nie ma wystarczająco tłuszczu by rozpuściły sie w nim witaminy A, D, E i K, które są bardzo ważne dla prawidłowego funkcjonowania organizmu.
  15. Jeżeli lubisz jogurty owocowe, zrezygnuj z nich na rzecz jogurtu naturalnego zmieszanego ze świeżymi owocami. Mniej cukru, mniej kalorii, mniej polepszaczy, barwników, itd. 
  16. Jeżeli nie możesz się oprzeć frytkom, przygotowuj je w piekarniku zamiast smażyć je w głębokim tłuszczu. Będzie i smaczniej, i mniej kalorycznie.

No to by było na tyle co przychodzi mi w tej chwili do głowy. Jeżeli przypomnę sobie coś jeszcze to uzupełnię ten post, lub napiszę kolejny. Chętnie też usłyszę jakie wy macie sposoby na omijanie dodatkowych kalorii i odchudzanie potraw.

Dziękuję poniższym stronom za inspirację:
http://nutrina.pl/blog/2011/12/jak-odchudzic-zwykle-przepisy-kulinarne.html
http://zywienie-czlowieka.pl/199/jak-gotowac-by-potrawy-byly-jednoczesnie-pozywne-smaczne-i%E2%80%A6-niskokaloryczne-jak-odchudzic-zupe/

środa, 25 stycznia 2012

Babcia: "no, ale przecież ja nic nie jem..." :)))

Po przeanalizowaniu pierwszych kilku dni w moim dzienniczku diety zauważam pierwsze prawidłowości skąd u mnie taka waga i skąd pochodzą dodatkowe kalorie:

Po pierwsze: herbata słodzona cukrem, gorąca czekolada, pierniczki (kilka dziennie, na szczęście bez czekolady jako polewy), batoniki/wafelki, pieczywo/kanapki (i te gotowe i te przygotowywane w domu) + do tego nieregularne jedzenie (nie mam czasu na śniadania, obiad w biegu + spora kolacja po ok 9 wieczorem) = nadmiar owoców wysokowęglowodanowych (banany!) + nie piję wystarczająco wody...

gdy do tego wszystkiego dojdzie jeszcze brak ruchu (trochę ruchu mam w pracy, ale poza tym to ostatnio na siłowni lub basenie nie można mnie spotkać) to mamy murowaną nadwagę. Polecam wszystkim dzienniczek diety prowadzony przez 2-3 tygodnie, zapisywanie dokładnie wszystkiego co jemy pokaże nam jak na dłoni gdzie jest nasz problem... czasem sobie nie zdajemy sprawy co tak naprawdę potrafimy przegryźć w międzyczasie głównych posiłków, lub podczas ich przygotowywania...

Dla potwierdzenia mała historia z mojej bliskiej rodzinki: Babcia, kobieta w zaawansowanym wieku, wciąż w pełni sił i mocy, wszędzie jej pełno, wszystko zrobi sama, sama sobie poradzi i w ogóle daje radę kobieta. Problem: jakieś 15 kg nadwagi. Lekarz zalecił jej schudnąć i to nie, żeby lepiej wyglądać ale tylko i wyłącznie w celach zdrowotnych, babcia wzięła od lekarza listę produktów których jeść nie powinna i miała wrócić po kilku miesiącach. Wróciła, z dokładnie tą samą wagą twierdząc, że na nią diety nie działają, bo nic a nic nie schudła... Gdy pojechałam do babci na kilka dni zaczęłam z boku obserwować babci nawyki żywieniowe i starałam się znaleźć problem, czemu nie chudnie skoro niby nie oszukuje w diecie. Problem został zidentyfikowany: podjadanie bezwiedne :)))

Opisze dzień babci od rana do wieczora to zrozumiecie o co mi chodzi w bezwiednym podjadaniu: ranek: najpierw wstaje dziadek, 6 rano, babcia wstaje zrobić mu śniadanie, no i je razem z nim, potem idzie z powrotem do łóżka, a dziadek na ogródek, potem babcia wstaje ok 8-8.30 je swoje śniadanie, "no bo przecież nie jadła jeszcze, to wcześniejsze było dla towarzystwa, żeby dziadek sam nie jadł"... potem babcia idzie do piekarni po pieczywo, kupuje świeżutkie pachnące bułki i zanim dojdzie z nimi do domu połowy jednej już nie ma, druga połówka znika w domu wraz ze sporą ilością masła... o 11 kawka no a do kawki dwie drożdżóweczki o różnych smakach jedna dla babci jedna dla dziadka, podzielone na 4 ćwiartki, żeby każde z nich spróbowało drożdżówki tego drugiego, dziadek na słodycze zębów nie ma więc zadowoli się połówka drożdżówki, druga połówka zostaje na talerzu na później, bo babcia swoją całą wsiąknęła... potem babcia gotuje obiad, zupa koniecznie z dużą ilością makaronu/ziemniaków ("bo przecież trzeba je w tej zupie czuć") zwykle zaklepana mąką i tłustą śmietaną ("bo jak to zupa bez śmietany") do tego drugie danie, schabowy smażony w panierce+ziemniaki+mizeria na śmietanie (nawet dodatki warzywne u babci mają kalorie)... w międzyczasie gdy babcia kręci się po kuchni gotując obiad, dwie ćwiartki dziadkowej drożdżówki znikają w niewyjaśnionych okolicznościach... (dziadek był cały dzień poza domem)... potem przychodzi podwieczorek, herbatka + ciasteczka/delicje/pierniczki itd. no bo drożdżówek już nie ma... potem idzie kolacja, świeże buły z masłem, wędliną itd. + słodzona herbata... no i na koniec dnia jakaś dobra czekoladka lub trufelek...

Podsumowanie: dwa śniadania+duża bułka pszenna z masłem+1.5 drożdżówki+spory talerz niedietetycznej zupy z makaronem/ziemniakami + smażony kotlet z ziemniakami, mizeria na śmietanie + ciasteczka/delicje/lody + kolacja, znowu buła + czekoladki

Zdecydowanie za dużo jak na kobietę nie pracującą zawodowo, o małej aktywności fizycznej... Babcia: "no ale przecież ja nic nie jem..."

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Novoslim - warto?

Jakiś miesiąc temu, skuszona rekomendacjami na internecie, zakupiłam 3-miesięczną kurację tabletkami Novoslim. Jako, że do tej pory konkretnej diety nie rozpoczęłam, a jedynie się do niej przygotowuję pisząc dzienniczek spożywanych pokarmów, to zdecydowałam się nie zaczynać tego specyfiku. Zacznę w dniu w którym zacznę konkretną dietę, żeby nie było że wywaliłam 158 złotych na darmo. 
Czy Novoslim działa? 
Nie wiem, ale się dowiem. Nie znam osobiście nikogo kto by go brał, skusiłam się na podstawie opinii w internecie, i mam nadzieję, że nie były sfabrykowane. Naiwna nie jestem, i wiem, że to suplement diety, i samo łykanie nie zrobi ze mnie od razu laseczki, no ale może chociaż ochotę na słodkie przegoni gdzie pieprz rośnie. Podobno zaiwera kilkanaście jakiś tam roślinnych składników, nie pamiętam dokładnie jakich, ale większość wydawała się dość znajoma (w stylu l-karnityna, itd). może wszystkie one razem mają magiczną moc? poczekamy, zobaczymy... będę informować Was jak się czuję po tych tabletkach, i czy wogóle będą jakkolwiek działały. Mam szczerą nadzieję, że tak.

A tymczasem, borem, lasem, uciekam do łóżka bo muszę wstać jutro do pracy o 6.30 . Jezeli ktoś z czytelników tego bloga miał jakiekolwiek doświadczenia z Novoslimem, będę wdzięczna za opinie, i te pozytywne, i te negatywne. 

Dobrej nocy Kochani.

Diety

Już troszkę znacie moją historię odchudzania, więc dziś postanowiłam ją uzupełnić o kilka szczegółów, mianowicie o informacje na temat jakich diet używałam i jakie są moje spostrzeżenia na ich temat. Być może komuś to pomoże w wyborze najwłaściwszej dla niego diety (kolejność od stosownej ostatnio do stosowanej dawniej): Dokładne opisy diet znajdziecie w internecie, np na stronie: http://www.atlasdiet.pl/. Polecam.

Dieta 1000-1100 kcal (jedno podejście, 11 kg mniej w trzy miesiące)
Polega na jedzeniu czego się chce, oby tylko zmieścić się w limicie 1000-1100 kcal na dzień.
Plusy: nie musimy odmawiać sobie niczego, mamy ochotę na owoce: proszę bardzo, czekoladę: proszę bardzo, lody: proszę bardzo, jeśli ktoś pomyśli, że to cudowna dieta bo można jeść słodycze to niech go to nie zwiedzie, coś za coś, gdy zjemy zdrowe śniadanie, powiedzmy 250-300 kcal a na drugie śniadanie wciągniemy Snickersa który ma ok 300 kcal, łatwo sobie obliczyć, że jest ok. 12 w południe a nam do końca dnia zostało jakieś 400-450 kcal, co wbrew pozorom wcale nie jest dużo. Po kilku dniach podniety, że mogę jeść słodycze na tej diecie, zrezygnowałam z nich gdy po raz kolejny kładłam się spać meeega głodna bo dużą część kcal z tego dnia "zużyłam" na zjedzenie batonika za którym nawet specjalnie nie przepadam.
Minusy: trzeba ważyć, liczyć, liczyć i jeszcze raz liczyć kcal, po jakimś czasie przestaje to być uciążliwe bo dokładnie wiemy ile poszczególne produkty maja kalorii, ale na początku niestety tabele kaloryczne się kłaniają, To samo z ważeniem, po jakimś czasie przyjmujemy, że jabłko ma tyle a banan średni tyle kcal, zanim nam to wejdzie w nawyk, niestety waga musi zostać naszym przyjacielem. Kolejny minus to limit kalorii, ja nigdy nie jadłam specjalnie dużo w ciągu dnia, raczej nadrabiałam ciasteczkami i drożdżówkami, ale na diecie 1000 kcal czułam się często głodna, często zmęczona i rozdrażniona, dodatkowo było mi permanentnie zimno pomimo ok 25 stopni Celsjusza za oknem.

Dieta plaż południowych (Dieta South Beach) (jedno podejście, 8 kg mniej w dwa miesiące)
Bardzo fajna dieta, podzielona na trzy fazy: Faza I - bez kawy, herbaty, pieczywa, cukru, słodyczy, owoców, soków owocowych itd. (bardzo męcząca jeżeli ktoś jest owocowym potworem jak ja), Faza II (dodajemy niektóre owoce, warzywa, w późniejszym czasie pieczywo pełnoziarniste, itd), Faza III stabilizacja uzyskanej wagi, spożywamy co chcemy oby indeks glikemiczny nie przekraczał 60-65 (w zależności od źródła).
Plusy: Na tej diecie nie sposób jest być głodnym, jest lista produktów na każdą fazę i produkty z tej listy można jeść w nieograniczonych ilościach. oczywiście nie są to produkty wysokokaloryczne, ale uwierzcie na słowo, można się zapchać pomidorami z cebulka i jogurtem 0% na dobre pół dnia. Nie trzeba nic wazyć, liczyć kalorii, itd.
Minusy: Lista produktów zakazanych w danej fazie. Niestety zawsze oczy chcą to czego nam nie wolno, i jak np na liście produktów zobaczyłam coś czego bym zwykle nawet nie jadła, nagle miałam na to nieodpartą ochotę, do tego stopnia, że śniło mi się to po nocach. Głupie ale prawdziwe. Poza tym całkowity zakaz owoców w pierwszej fazie potrafi skutecznie zniechęcić do tej diety.

Dieta Kopenhaska (kilka podejść, brak trwalszych ubytków wagi)
Dieta męcząca, mało jedzenia, monotonnie, codziennie rano kawa bez cukru i mleka która doprowadziła mnie do niezłych rozstrojów żołądka. Lunche i kolacje prawie codziennie takie same lub podobne (w stylu mięso/ryba + zielonka, czasem jajko na twardo lub twaróg). Nie polecam nikomu, przy każdym podejściu do tej diety, owszem schudłam kilka kilo (nigdy nie przekroczyłam -6 kg, o 13kg które twórcy diety obiecują to mogłam pomarzyć) , ale była to raczej usunięta z organizmu woda niż tłuszcz. Kilogramy zawsze wracały w ciągu dwóch trzech tygodni od zakończenia diety, nawet gdy kontynuowałam później dietę "MŻ".

Dieta Kapuściana (jedno podejście, brak trwałych efektów)
Dieta dobra w smaku (o ile się lubi kapustę i zupę z kapusty, nie mylić z kapuśniakiem ;) bardzo monotonna, mało skuteczna (niewiele schudłam i też zapewne pozbyłam się tylko wody usuniętej z organizmu), zaniechałam stosowania po kilku dniach.

Podsumowując: uważam, że umiar jest najważniejszy. Dietę która zacznę w przyszłości na pewno oprę na liczeniu kalorii, nie wiem czy będzie to akurat dieta 1000 czy 1200 kcal, o tym zdecyduje po dwóch tygodniach prowadzenia mojego dzienniczka jedzenia. Chcę zjeść jabłko czy banana kiedy mam na to straszną ochotę, i po prostu wliczyć te kcal w dzienny limit kalorii i zrezygnować z czegoś innego. Z doświadczenia wiem, że takie rozwiązanie jest dla mnie najlepsze, dieta mnie szybko nie nudzi, a efekty widać i co najważniejsze, są one długotrwałe (trwałyby i do teraz gdybym nie zaczęła jeść baaaardzo niezdrowo).

Dzień 0

Do biegu gotowi... START!!!
No to proszę Państwa zaczynamy... Nazywam się powiedzmy Pestka i postanowiłam zacząć walkę z samą sobą po raz kolejny. Po ok 8-9 latach (dokładnie nie pamiętam) ciągłych kompleksów, diet, głodówek, ćwiczeń, efektów jojo i etapów w stylu "mam wszystko w dupie" postanowiłam zawalczyć raz jeszcze...

Jak było:
generalnie źle, z tym, że dwa lata temu schudłam 8 kg w dwa miesiace (dieta plaż południowych, wróciło w ciagu pół roku niestety z mojej własnej winy, niezdrowo, tłusto, fast food + słodycze), potem rok temu schudłam 11 kg w ciągu 3 miesięcy (dieta 1000kcal, po roku wróciło, z tej samej winy :) no i jestem w miejscu wyjścia: 160cm, 64 kg, BMI w normie, co nie znaczy, że się dobrze ze sobą czuję...

Jak będzie:
dieta 1000-1200 kcal, jeszcze nie zdecydowałam która, rozważę, generalnie rezygnacja z: pieczywa, bezsensownych węglowodanów, cukru i nadmiaru słodkich owoców... do tego chcę dodać zumbę raz-dwa razy w tygodniu i jakieś domowe ćwiczenia (Insanity lub A6W)...Cel: 50-47kg...

Osoby chętne do wspólnego chudnięcia serdecznie zapraszam... Jak to mówią: "w kupie raźniej" :))) Na swoim przykładzie wiem, że przychodzą takie ciężkie dni, że się chce wszystko rzucić w cholerę, żeby tego uniknąć założyłam właśnie ten blog i mam nadzieję, że nie będe tu sama. Będę starała się publikować moje przepisy z których korzystam, menu dzienne, postępy w redukcji wagi, ćwiczenia i ogólnie samopoczucie... Przez najbliższe dwa tygodnie nie zamierzam zacząć diety a tylko prowadzić dzienniczek jedzenia i sprawdzić skąd pochodzą dodatkowe kalorie i gdzie robię błędy... No i to by było na tyle...

Pozdrawiam i zapraszam

P.S. Mój blog=moja przestrzeń. Nie podoba Ci się nie wchodź, podoba Ci się, skomentuj. Wszystkie spamy, obraźliwe komentarze (nie mylić z konstruktywną krytyką) i tym podobne inne bzdurki będą beztrosko przeze mnie usuwane...